Iga Świątek gra w otwarte karty. Wprost o pieniądzach i ciężkiej sytuacji. “To było rozczarowujące”
Niby proste pytanie na zasadzie: “Iga, jak wspominasz juniorskie zwycięstwo tutaj, jakie miało ono wpływ na twoją dalszą karierę. Bo zawsze ciepło wypowiadasz się o juniorskich występach w Paryżu. Czy masz charakterystyczne wspomnienia związane z tym turniejem?” sprawiło, że jeden z kolegów otworzył na spotkaniu Igi Świątek z dziennikarzami szalenie ciekawy wątek. Wątek, który zdominował konferencję prasową po awansie Polki do trzeciej rundy Wimbledonu. Chwilę wcześniej nasza gwiazda pewnie pokonała Chorwatkę Petrę Martić w dwóch setach.
– Mam ogromne wspomnienia, bo to był dla mnie pierwszy taki sygnał, że mogę coś osiągnąć w tenisie w przyszłości. Mimo tego, że był to turniej juniorski, to wlał w moje serce dużo nadziei, w końcu niewiele osób wygrywa juniorskie Wielkie Szlemy. Wówczas już można powiedzieć, że może coś z tego będzie, prawda? I to pomimo tego, że juniorski tenis i seniorski to jednak totalnie inna bajka – powiedziała Iga Świątek. Jak się zaraz okazało, to był tylko wstęp do tego, co jeszcze w tej sprawie miała do przekazania.
– Jedyna okazja, żeby o tym porozmawiać, jest tutaj. Chcę dać znać ludziom, którzy mnie o to pytają, że to nie jest tak, iż wygrałam juniorskim Wimbledon, więc super wygląda moja gra na trawie lub powinno mi się łatwo grać na tej nawierzchni. Jak wspomniałam, tenis jest totalnie inny, gra się wolno i “pod górę”, co zupełnie odbiega od czegokolwiek, co prezentujemy teraz jako topowe zawodniczki na tych kortach – zaznaczyła Iga, by zagłębić się jeszcze bardziej w ten wątek i jego złożoność.
– Tamten sukces bez dwóch zdań zmienił moje podejście do tego, co mogę osiągnąć. Ale pamiętam też, że jak wróciłam do domu po wygraniu tego juniorskiego Wielkiego Szlema, to byłam rozczarowana tym, że jestem po zdobyciu ogromnego sukcesu, a w moim życiu totalnie nic się nie zmieniło. Przyjechałam do domu i właściwie robiłam to samo. Okay, parę osób poznało mnie na mieście, miałam gratulacje, na lotnisku czekało dużo dziennikarzy i było sporo wywiadów, ale po dwóch tygodniach właściwie wszystko wróciło do normy. Miałam poczucie na zasadzie: “Jezu, czyli to nie jest tak, że jak osiągnę jakiś ogromny sukces, to teraz moje życie wywróci się do góry nogami?”. I to był w pewnym sensie zimny prysznic polegający na zrozumieniu, że moment zwycięstwa jest super, trwa jakiś czas, ale dalej przychodzą kolejne wyzwania i człowiek już trochę zapomina o sukcesie – Iga rozkładała sprawę na czynniki